Temat podsunął mi autor negatywnej recenzji strony facebookowej, Szymon Witewski. Zacytuję: "o wieku emerytalnym można i warto rozmawiać, tylko, że nic o tym nie piszecie (ciekawy wątek, np. to wliczanie pracy opiekuńczej w domu do stażu pracy!)".
Po pierwsze nieprawda, bo temat był. Kobiety nie dość, że dłużej żyją, to jeszcze przechodzą na emeryturę wcześniej niż mężczyźni, znacznie dłużej zatem korzystają ze świadczeń. Dokładniejsze wyliczenia zrobił portal money.pl a ja podlinkowałem artykuł na stronie Rzecznika. Temat otwiera też listę postulatów, która pojawiała się już kilkakrotnie, w tym też na tym blogu.
Po drugie, uważam to za zły pomysł. Dlaczego? Rozpatrzmy kilka scenariuszy.
Model "tradycyjny", czyli mężczyzna pracuje zawodowo i jedynie on utrzymuje rodzinę. Nie sposób nie zauważyć, że praca zawodowa nie jest jedynym obowiązkiem mężczyzny. W tym modelu, "pracuje" on także jako "złota rączka", kierowca, ogrodnik itp, oraz także uczestniczy w opiece nad dziećmi i ich wychowaniu. Dlaczego zatem jeden wkład w obowiązki rodzinne ma być wynagradzany, a drugi nie? (Dlaczego wynagradzenie obydwu to również zły pomysł, będzie dalej).
Model "partnerski", czyli obydwoje pracują a obowiązkami domowymi dzielą się sprawiedliwie (albo i nie, ale obydwoje akceptują taki podział). Co wówczas? Przelicznik 0,5? Przeliczanie według deklaracji małżonków, na przykład: kobieta 70%, mężczyzna 30%? A co jeśli odmiennie wyceniają swój wkład i nie są zdolni złożyć wspólnego oświadczenia? Sąd?
Modelu "odwróconego" (kobieta utrzymuje niepracującego partnera i rodzinę) nie ma sensu omawiać, bo jest analogiczny z tradycyjnym, jedynie nazwy płci się zmieniają.
A może tylko siedzącym w domu z dziećmi zaliczać staż pracy? Tylko co w przypadku, jeżeli osoba teoretycznie zajmująca się dziećmi zajmuje się piciem alkoholu? Grami komputerowymi? Plotkami? Siedzeniem w Internecie lub przed telewizorem? I co, jeśli pracujący partner po powrocie z pracy najpierw nadgania zaniedbania, a potem "ciągnie wózek" na froncie domowym, bo to drugie ma wszystko gdzieś? Ma mieć podwójnie liczone lata pracy, czy być dyskryminowany? A jeśli podwójnie, to co z ludźmi pracującymi na kilku etatach? No i na koniec, kto ma ocenić, jaki jest faktyczny wkład w opiekę i wychowanie?
Idźmy dalej! A co, jeśli potomstwem zajmuje się babcia, która nie osiągnęła jeszcze wieku emerytalnego? A ciocia? A starsze rodzeństwo? A bezrobotna koleżanka (o jakie cudowne pole do nadużyć i kantowania systemu!)
A jak to liczyć, jeśli dziecko uczęszcza do żłobka? Do przedszkola? Do szkoły?
Spodziewam się, jaka może być odpowiedź zwolenników. Mniej więcej w stylu, że "powinno się wliczać do stażu osobie faktycznie zajmującej sie dziećmi" i że będzie domyślne założenie, iż oświadczenia są prawdziwe.
Tylko że... Albo uznajemy, ze jest to praca, albo nie powinno być to zaliczane do stażu pracy. Skoro jest, to znowu dwie opcje: albo sankcjonujemy możliwość nieodpłatnej pracy (czyli de facto niewolnictwo), albo szukamy środków, by wypłacać wynagrodzenie. Tylko znowu: dlaczego opieka nad dziećmi jest "ważniejsza", niż na przykład dbałość o środowisko w którym żyją, czyli te męskie na ogół zajęcia typu naprawy, remonty, koszenie trawy itp.? A jeśli i to uznamy, to czy nie prościej, zamiast kulawego systemu, generującego gigantyczną biurokrację, po prostu ustanowić dochód podstawowy, za tego samego rzędu wielkości pieniądze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz